SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

Adam Markowski

Janosik, komendant, gadżeciarz

19 lutego 2024
Udostępnij

W lipcu minie 50 lat od premiery serialu Jerzego Passendorfera, który zapewnił zbójnicką ekranową nieśmiertelność Markowi Perepeczce. To dobry moment, by opowiedzieć o „Janosiku, jakiego nie znacie”. Zadania podjął się DKF „Rumcajs”, który 5 lutego zorganizował specjalny pokaz filmu dokumentalnego o byłym dyrektorze Teatru im. Adama Mickiewicza.


middle-DSCF4244.MP4_snapshot_00.21.000-01.jpeg

Produkcję dobrze znanego w naszym mieście Studia Filmowego Kas Film prezentowano już np. podczas II Festiwalu Filmów Dokumentalnych im. Braci Krzemińskich, który odbył się w Częstochowie w 2015 r. Za scenariusz dokumentu odpowiadał Krzysztof Kasprzak (współtwórca festiwalu), za reżyserię Jerzy Joniec, a za montaż i udźwiękowienie Paweł Woldan i Robert Nawrot. Ja jakoś wcześniej na projekcję się nie załapałam, z ciekawością wybrałam się więc do „Rumcajsa”. Mimo poniedziałku frekwencja dopisała. Oddaje to tylko fakt, że choć w przyszłym roku od śmieci Perepeczki minie 20 lat (a w ubiegłym upłynęły dwie dekady od momentu, gdy przestał być szefem częstochowskiej sceny), to jego legenda jest u nas ciągle żywa.

Nowe pokolenie Janosików

Na początku filmu (tuż po rewelacyjnie zaśpiewanym przez aktora „Skoku wzwyż”) przypomniano premierę „Na szkle malowane” w reżyserii Krystyny Jandy, która odbyła się w Częstochowie w 2000 r.

middle-DSCF4242.MP4_snapshot_00.34.273-01.jpeg

Dobry wieczór państwu, witam państwa ogromnie serdecznie, jako dyrektor teatru i jako pewna postać, którą być może przypomnicie sobie, bo przecie to 25 lat przeszło już od czasów, gdy Telewizja Polska po raz pierwszy pokazała państwu serial pt. „Janosik” – mówiąc to dyrektor instytucji, rozchylił marynarkę, odsłaniając zbójnicki pas i zbierając gromkie oklaski. – Nie pamiętam już dobrze, ale zdaje się, że grałem w tym serialu tytułową rolę. Nie wiem jak się państwu podobało, ale wspomnienia mi pozostały bardzo żywe do dnia dzisiejszego. O co chodzi? Chodzi o to, że zapomniałem o jednym, drobnym fakcie, że czas płynie do przodu i rodzą się nowe pokolenia Janosików. Dlatego musicie mi wybaczyć, że nie będę dziś hasał po scenie jako Janosik, ale przedstawię wam grupę młodych juhasów, którzy z kolei będą was bawić przepiękną śpiewogrą pani Katarzyny Gaertner.

Razem z tym archiwalnym ujęciem i moje wspomnienia odżyły, bo choć na premierze nie byłam, to na samym spektaklu już tak. Obok „Wesela” Adama Hanuszkiewicza to moje najpiękniejsze nastoletnie wspomnienia teatralne (gdybym przekopała piwnicę, pewnie znalazłabym programy tych przedstawień).

Nie kulturysta a erudyta

middle-DSCF4245.MP4_snapshot_02.16.498-01.jpeg

Potem wspomnieniami dzieli się ci, z którymi Marek Perepeczko współpracował, dzielił kadr i scenę, ale też przyjaźnił się prywatnie. Na ekranie nie zabrakło dziś już nieobecnych – Andrzeja Wajdy, Jerzego Treli, Andrzeja Kalinina, Sabiny Lonty… Wszyscy podkreślali rozbieżność między kulturystycznym wizerunkiem, przywodzącym na myśl twardego gościa, a ogromną wrażliwością – i jak określił autor „I Bóg o nas zapomniał” – typem erudyty, którym artysta był w rzeczywistości.

Były historie z planu, ale były też historie bardzo prywatne. Takim z ekranu rozczulał m.in. aktor Stefan Friedmann, starszy o rok od swojego wyższego przyjaciela. - Perep. Nazywałem go tak od dawna, ponieważ przyjaźniłem się z Markiem od liceum. Wprawdzie nie chodziliśmy do tego samego, ale spotykaliśmy się w jednej szkole na zajęciach fizycznych. Pochodziliśmy z Mokotowa. To była fajna paka. Byliśmy oczywiście odważni, więc chodziliśmy w inne dzielnice. Ja chodziłem jako pierwszy i zaczepiałem kogoś z innych dzielnic. I wtedy jak już albo zdążyłem dostać, albo nie zdążyłem, to Marek wychodził i mówił: co, małego bijesz? No i wtedy była rozróba fantastyczna, ale zawsze był kodeks. Nikt nikogo nie kopnął, nie uderzył jakimś ciężkim przedmiotem, był kodeks takiego pojedynku – opowiadał.

Wieczny malkontent

middle-DSCF4245.MP4_snapshot_00.16.650-01.jpeg

Nie tylko Janosikowi oddano należne miejsce (serialowe historie zdradziła np. Ewa Lemańska-Roycewicz, grająca ukochaną zbójnika, czyli Marynę), nie zapomniano też o roli, która pod koniec lat 90. przyniosła Perepeczce kolejną falę ogólnopolskiej popularności. Mowa oczywiście o „13. posterunku” w reżyserii Macieja Ślesickiego i postaci komendanta Władysława Słoika. Emisję serialu Canal+ rozpoczął w grudniu 1997 r., niedługo po tym jak Perepeczko rozpoczął w Częstochowie pierwszy sezon dyrektury. Jednocześnie „rządził” więc nie tylko na posterunku na peryferiach Warszawy, ale i na naszej scenie. Pytany o popularność pierwszego polskiego sitcomu. - Wiedziałem, że to jest szaleństwo, ale tego, że to szaleństwo będzie się podobało, nie przypuszczałem – mówił z ekranu serialowy komendant.

Andrzej Grabowski, który jako Ferdynand Kiepski rozumie najlepiej sitcomową popularność, nie opowiadał jednak o telewizji, a o… malkontenctwie kolegi (przyznam, że o tę przywarę bym go nie podejrzewała).

middle-DSCF4259.MP4_snapshot_00.47.844-01.jpeg

Co tu dużo gadać, był malkontentem. Ciągle coś mu nie pasowało. Ciągle na coś narzekał, ale potrafił przy tym swoim malkontenctwie posiadać poczucie humoru na własny temat. Często z niego żartowałem (wtedy jeszcze inaczej wyglądałem): „Marek, nie możesz tyle jeść”. Inny może by się obraził, a Marek się z tego śmiał. Chociaż w pewnym momencie bardzo się na mnie pogniewał, bo już chyba przesadziłem z tą dokuczliwością – wspominał Grabowski. – Marek był niezwykle ciepłym człowiekiem. Zwykle się mówi o ludziach, którzy odeszli od nas, że byli fantastyczni, ciepli, wspaniali, nawet jeśli nie byli. Ale Marek taki był, z tym, że był wiecznym malkontentem.

Co zarobił, to wydał

Mimo popularności pieniądze się go nie trzymały. Jak nie wydawał na własne pasje, to szerokim gestem obdarowywał przyjaciół.

middle-DSCF4253.MP4_snapshot_02.51.676-01.jpeg

Wyjaśniła to Krystyna Pietrzak, zaprzyjaźniona z artystą producentka spektakli i szefowa Agencji Artystycznej Certus: Mogło się wydawać, że Marek jest biedny, bo tak wyglądał. Nie, Marek tylko nie miał pieniędzy. Bo on pieniądze, które zarabiał, wydawał od razu. A to na swoje hobby, którym były czasem niestworzone rzeczy – od wielu ram rowerowych, po książki, płyty. Wydawał też na prezenty dla przyjaciół i to takie cenne. Potrafił przywieźć mi przepiękną bombkę z Rosenthala, bo mówił „wiem, że Ty to lubisz”. Czasem był to niezwykły album malarstwa, którego był znawcą. I czasami jak o czymś opowiadał, to dodawał „żebyś mogła sobie to przypomnieć” i przynosił album. To zawsze było coś niezwykłego, nigdy coś, co kupił przez przypadek, a zawsze prezent wybrany dla konkretnego człowieka. Marek nad każdym się pochylił, do każdego podchodził indywidualnie.

I choć w dorobku aktora nie brakowało takich tytułów jak „Popioły”, „Wilcze echa”, „Przygody pana Michała”, „Polowanie na muchy”, „Pan Wołodyjowski”, „Kolumbowie”, „Brzezina”, „Sara” czy „Pan Tadeusz” z dokumentu jawi się obraz człowieka niedocenionego, który jeszcze czekał na swoją rolę. Marek Rębacz, autor sztuki „Dwóch mórg utrapienia” (czyli teatralnego hitu, który Perepeczko nie tylko w Częstochowie wyreżyserował, ale zagrał również główną rolę Mariana Koseli), zaznaczał, że gdyby aktor urodził się w Stanach, to pewnie on, a nie Schwarzenegger zagrałby np. tytułowego Conana Barbarzyńcę, zapewniając sobie światową sławę.

middle-DSCF4254.MP4_snapshot_00.01.189-01.jpeg

Czterdziestominutowy „Janosik, jakiego nie znacie” zleciał w mgnieniu oka i przyznam, że obejrzałam go z dużą przyjemnością, ale też pewnym ukłuciem żalu, że zrobiłam to tak późno (ułatwię to tym, którzy podobnie jak ja się zgapili, bo dokument można w całości obejrzeć na stronie - www.kasfilm.pl).

Kolarz i gadżeciaż

Spotkanie z DKF-ie, które poprowadził Tadeusz Piersiak, wzbogacono jednak o coś, czego w sieci nie znajdziecie. Po projekcji rozpoczęła się rozmowa z udziałem Roberta Dorosławskiego, wieloletniego dyrektora Teatru im. Adama Mickiewicza (w czasie dyrektury Perepeczki kierownika literackiego, a potem też zastępcy dyrektora) oraz aktorki Agnieszki Łopackiej.

Ona, która zagrała Czarną we wspomnianym „Na szkle malowane”, wspominała dyrektora m.in. tak: Marek Perepeczko był bardzo dobrym człowiek, bardzo otwartym i czułym na drugiego człowieka. Zawsze znalazł czas na rozmowę, na wysłuchanie nas. Nie raz pukałam do jego drzwi z jakimś problemem, oboje mieszkaliśmy w Domu Aktora. W jednym z dwóch mieszkań (zajmował dwa) miał stertę książek, płyt i sprzętu audiofilskiego, wszystko to w wielkim chaosie. Moja pierwsza wizyta tam, miała się skończyć w progu, a przerodziła się w trzyipółgodzinne ucztowanie wśród muzyki i książek. W domu zaczęli się wówczas bać, że zniknęłam bez wieści.

middle-DSCF4260.MP4_snapshot_00.48.611-01.jpeg

On – do którego dyrektor zawsze zwracał się per „Robku” przypomniał choćby słyszaną przeze już mnie kilkakrotnie (a do tego ulubioną) historię niedoszłej kolarskiej kariery Perepeczki: Marek był gadżeciarzem. Wszystko musiał mieć z górnej półki, więc on rowerów nie kupował, a składał. Kiedyś pamiętam, że stałem na półpiętrze teatru i oddawałem się nałogowi, który trawi mnie do dziś (wtedy można było palić wszędzie. Nagle widzę, że po schodach (Marek miał gabinet, jak wszyscy dyrektorzy w tym teatrze, na trzecim piętrze, nad czym ubolewał, bo windy nie ma) wchodzi taki mały człowieczek z ramą od roweru. Taszczył ją na ramieniu. Wszedł do Marka, pobył tam godzinę, po czym zbiegł na dół. Mnie się wydawało, że skądś znam tę twarz. Zapukałem do dyrektora: i pytam: Marku, kto to był ten pan, z tą ramą. No co on: drogi Robku, Czesława Langa nie poznajesz?! Potem były koła, kierownica, system hamulcowy. Skompletował rower. W tym czasie kompletował rower też Jędruś Iwiński, ale była to kolarzówka ze sklepu. I tylko raz jeden w całym swoim życiu widziałem ich na rowerze. Przejechali z Jędrusiem, z którym się Marek bardzo zaprzyjaźnił, wokół stadionu przy Domu Aktora, w sumie jakieś 800 m. Wrócili na podwórko i stwierdzili, że pierwszy etap mają za sobą.

Fot. Adam Markowski

Cykle CGK - Autorzy