Autobusy jeżdżą zawsze
Mój ojciec był kierowcą autobusu. Gdy miałem osiem lat uważałem, że to najfajniejszy zawód na świecie. Tata czasem
wpuszczał mnie do kabiny i pozwalał wciskać guziki otwierania i zamykania
drzwi. W domu bawiłem się w autobus na wersalce. Za kierownicę czerwonego
Ikarusa służyła pokrywka od dużego garnka babci, przyciski robiłem z klocków, a
drążek zmiany biegów skutecznie zastępowała zepsuta trzepaczka do dywanów.
Zamiast przedniej szyby stara mapa Częstochowy z obcobrzmiącymi nazwami ulic:
Pałczyńskiego, Świerczewskiego, Braci Konkielów, Modzelewskiego.
drugiej zmianie zabierał mnie do zajezdni. Czekałem tam, w gronie innych
kierowców, na nocny przewóz do domu. Panowie namiętnie debatowali o problemach na
trasie, o wtorkowych korkach w okolicach rynku na Zawodziu, o stłuczce koło
ruskiego czołgu przy ul. Chochriakowa. Ja siedziałem
cicho, niemal niezauważalny.
– Tutaj nie wolno wchodzić dzieciom. Jeśli zaczniesz marudzić albo zauważy cię kierownik, więcej ze mną nie pojedziesz – groził mi tata.
Siedzieliśmy w dyspozytorni, ciemnym tłocznym pomieszczeniu. Na ścianie wisiały przegródki z metalowymi tablicami z numerami linii. „23” do Dźbowa, „11” na Zawodzie i tak dalej. Marzyłem, żeby zabrać po jednej do domu i postawić z boku wersalki. W powietrzu unosił się gęsty dym, ponieważ wtedy prawie wszyscy palili papierosy. Uwielbiałem ten zapach. Kojarzył mi się z zasłużonym odpoczynkiem. Tak pachniał spokój i bezpieczeństwo. Ze względu na półmrok i ożywioną dyskusję, wówczas, w tym jednym szczególnym dniu, nikt nie zauważył, że wstałem. Nikt nie zauważył, że podszedłem do przegródek i przełożyłem tablice. Uruchomiłem efekt motyla.
Autobusy jeżdżą zawsze. W każde święto, każdego dnia roku. W Wielkanoc, w Boże Ciało, w Nowy Rok. Chyba, że jest strajk. Albo mróz, minus trzydzieści pięć stopni lub jeszcze zimniej i zamarza paliwo, ale to jedynie mało istotne wyjątki. Gdyż autobusy jeżdżą zawsze. W dzień i w nocy.
Odkryłem, że istnieje jedna, niewielka szczelina w systemie. W Wigilię, między szesnastą, a osiemnastą, komunikacja miejska gaśnie. Nawet kierowcy i dyspozytorzy muszą, chociaż na moment, usiąść do świątecznej kolacji. Uciekam wtedy z domu, tak na pół godziny. Podjeżdżam pod budynek zajezdni. Prześlizguję się obok śpiącego stróża. Wszystko szybko, przez lata nauczyłem się na pamięć rozkładu pomieszczeń. Wbiegam do dyspozytorni i zmieniam rozkłady jazdy. Komponuję całkiem nowy porządek. Inaczej projektuję mapę linii. Przesuwam odjazdy o minutę w jedną lub drugą stronę. Niezauważenie, niczym chłopiec przekładający tablice. Po chwili przekształcają się proporcje rzeczywistości. Najczęściej na lepsze. Wskutek tego nikt z rodziny nie choruje, nikt niespodziewanie nie umiera. Same sukcesy. Miłości. Zakochania. Awanse. Życie układa się idealnie. Znalazłem swój sposób na wymazywanie negatywów. I ponowne mnożenie chwil, które wcześniej szczęśliwie dzieliłem.
Po Świętach śledzę autobusy. Szukam nieprawidłowości. Martwię się, że tym razem coś zepsułem i los przestanie sprzyjać. Tyle, że autobusy znowu jeżdżą. Jak zawsze. W dzień i w nocy.
Fot. Adam Markowski
Galeria zdjęć
Cykle CGK - Autorzy
-
Sylwia Bielecka
Projekt zastępczy
-
Adam Markowski
CGK Live Sessions
-
Sławomir Domański
Częstochowskie powidoki
-
Od redakcji
Co, Gdzie, Kiedy w Częstochowie