Jak smakuje „Królik po islandzku”?
Grzegorz Kasdepke, znany większości z nas jako autor książek dla dzieci, tym razem debiutuje propozycją dla całkiem już dorosłych czytelniczek i czytelników. Do spółki z Hubertem Klimko-Dobrzanieckim – autorem powieści, nowel, zbiorów opowiadań, scenariuszy oraz filmów krótkometrażowych – napisał książkę „Królik po islandzku”. W piątek, 7 października, obaj panowie byli gośćmi Biblioteki Publicznej im. dr. Władysława Biegańskiego.
Ta
książka nie powstałaby, gdyby nie determinacja Huberta
Klimko-Dobrzanieckiego. W poszukiwaniu współautora, z którym
przekułby pomysł w konkretną książkę (miała już nawet tytuł),
musiał pokonać tor przeszkód zwany życiem. Ktoś z tego samego
pokolenia, z podobnym poczuciem humoru, do tego smakosz. I tu cały
na biało wkracza autor książek… dla dzieci, ale co szkodzi
zapytać. Afterparty po jednym z festiwali literackich utwierdza
naszego autora w przekonaniu, że warto spróbować, lecz kolega
milczy. Czyżby pomysłodawca napisał coś, co nie uchodzi w świecie
autorów dziecięcych? Powód milczenia był bardziej prozaiczny.
Hubert Klimko-Dobrzaniecki „wpadł” Grzegorzowi Kasdepke do
spamu. Jednak los chciał, żeby pisarskie drogi tych dwóch twórców
ostatecznie się zeszły. Efektem jest książka „Królik po
islandzku”, którą jej autorzy promują od kilku miesięcy. A
przybliżenie genezy współpracy to pierwsza anegdotka, którą
opowiedzieli gościom zebranym w piątkowy wieczór w auli
bibliotecznej.
O
czym jeszcze mówili na spotkaniu Grzegorz Kasdepke i Hubert
Klimko-Dobrzaniecki? Wbrew pozorom nie tylko o podróżach (w tym do
Islandii) i jedzeniu (które jest dość istotną częścią
promowanej książki), ale też o nadziei, radości i czerpaniu z
życia pełnymi garściami. „Królik po islandzku” to bowiem
zbiór trzydziestu opowiadań (po piętnaście każdego z autorów),
w których przede wszystkim podróżujemy w czasie. Najczęściej do
Polski Ludowej, kiedy do dobrej zabawy nie potrzeba było tak wiele,
bo wszystko było lepsze niż szara rzeczywistość za oknem. Wraz z
narratorami opowieści przenosimy się także do tytułowej Islandii,
odwiedzamy Norwegię, Czechy, Austrię, ale i ulubione dla autorów
miejsca w Polsce, czyli… Kędzierzyn czy Białystok.
Dla wielu czytelniczek i czytelników te historie będą niczym proustowska magdalenka – wywołają falę wspomnień pełnych nostalgii. Słodycze, papierosy, filmy na kasetach VHS, zachodnia moda, ale też imprezy, zarwane noce, podróże autostopem, spanie pod gołym niebem, nieznane smaki i zapachy. Ta książka jest ich pełna. Stąd pewnie pomysł, aby każdą historię kończyć przepisem na danie, które jakoś wiąże się z fabułą opowieści. Nie zawsze w sposób oczywisty, a czasem nawet nieco naciągany, ale z pewnością nie można zarzucić autorom braku poczucia humoru. Już same nazwy proponowanych dań wywołują uśmiech: Szare kluski łyżką kładzione, Papryczki boys don’t cry, Cham solo, Hamprejbogart, Gąbeczka, Manewry wujka Andrzeja czy Orgazm o północy na rozdrożu.
Nie brakuje im również odrobiny ironii. Niektóre historie brzmią wręcz niewiarygodnie, ale - jak przekonują autorzy - literatura to nie jest życie jeden do jednego. Traktujmy zatem te opowieści bardziej jako prawdopodobne niż prawdziwe. Czytelniczki i czytelnicy znający poprzednie książki obu autorów znajdą tu oczywiście odwołania do ich życia i rodzinnych opowieści (zarówno u Kasdepke, jak i Klimko-Dobrzanieckiego), ale są one raczej punktem wyjścia do opowiadanych historii. Także o pierwszych razach. Na wielu poziomach – pierwszych wyjazdach na mityczny Zachód, pierwszych „orientalnych” smakach, pierwszych miłościach, zdradach, rozczarowaniach, pierwszej pracy i marzeniach.
Ta książka ma jeszcze jednego autora, a raczej autorkę – ilustratorkę Aleksandrę Cieślak, bez której lektura nie smakowałaby tak samo. Odpowiada ona za projekt graficzny okładki, ale także za kolaże i ilustracje, które znalazły się w książce. Taka dbałość o estetykę i szatę graficzną to raczej rzadkość w literaturze popularnej, dlatego chapeau bas dla wydawnictwa Wielka Litera, które zdecydowało się na taki krok.
Znając dotychczasowy dorobek obu panów, stwierdzić można, że „Królik po islandzku” jest niemałym zaskoczeniem, odskocznią od tego, czym autorzy zajmują się na co dzień. To po prostu dobra rozrywka, która nie aspiruje do niczego poza nią samą. To raczej osobliwość na polskim rynku, dlatego warto po nią sięgnąć, jeśli szukamy wytchnienia, potrzebujemy lekkiej lektury w trakcie podróży pociągiem, czy czegoś na leniwy, sobotni, jesienny wieczór. Oczywiście historia historii nierówna, ale znajdziemy i takie, które wywołają zarówno salwy śmiechu, jak też odrobinę wzruszenia. Co kto woli. A przy okazji możemy poćwiczyć swoje kulinarne umiejętności, bo wszystkie propozycje dań zawarte w książce można – jak przekonują autorzy – odtworzyć we własnej kuchni. Osobiście raczej nie zamierzam próbować, ale z przyjemnością dam się zaprosić na degustację.
Fot. Piotr Cieślak
Cykle CGK - Autorzy
-
Adam Markowski
Podwójna ekspozycja
-
Adam Markowski
CGK Live Sessions
-
Piotr Karoński
Krążę wokół waszych dźwięków…
-
Adam Florczyk
Częstolovechowa