SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

Piotr Dłubak

Polski Dziki Zachód

21 marca 2024
Udostępnij

Prapremierowy „Urok likwidacji” nagrodzono kilkakrotnie owacjami na stojąco. Aktorzy z tym niełatwym materiałem poradzili sobie – i to dosłownie – śpiewająco. Jest zabawnie, bo nie tylko wróżka Irena bawi do łez, ale tak naprawdę śmiech ten ma gorzki posmak.

middle-de5fb269a3f20865faeda941991e2bd4.jpg

Przyznam, że wiadomość, że Agata Biziuk realizuje w Teatrze im. Adama Mickiewicza kolejny spektakl, bardzo mnie ucieszyła. Jej „Grupa krwi” należy do moich repertuarowych faworytów, tak samo jak prezentowana gościnnie „Skłodowska. Radium Girl”. Podobnie jak reżyserka cenię reportaż, więc gdy tylko dowiedziałam się, że przedstawienie oparte będzie na podstawie książki „Niepowtarzalny urok likwidacji. Reportaże z Polski lat 90.” Piotra Lipińskiego i Michała Matysa, od razu sięgnęłam po tom wydany przez wydawnictwo Czarne.

Wciągająca publikacja składa się z ponad 30 reportaży. Od różnorodności możne zakręcić się w głowie: są i odkurzacze Rainbow, cudotwórcy, bazary, likwidatorzy, ale też WOŚP, strajk nauczycieli i nawet musztarda produkowana przez generała Hermaszewskiego. Czytając, zastanawiałam się, jak z takiej mieszanki wątków można zbudować teatralną, zamkniętą w przykładowo dwóch godzinach całość. I to zaciekawienie było moim głównym towarzyszem podczas prapremierowego pokazu, który odbył się 16 marca (to już piąta nowość w tym sezonie). Tu spoiler: obaj autorzy byli na prapremierze i ponoć wyszli spektaklem zauroczeni.

Po prostu nowi my

middle-8cb667ccb8e2cc8e7c5c6aa9869329fb.jpg

W materiałowej selekcji Agatę Biziuk wsparła Anna Domalewska, współautorka adaptacji, a także autorka tekstów piosenek. Wspólnie stworzyły propozycję, którą trudno zaszufladkować. Grający w „Uroku” Antoni Rot nazywa ją nową szufladą w nowej szufladzie i dużo w tym prawdy, bo prapremierowego tytułu nie da się zamknąć w gatunkowej ramie. To miks musicalu, teatru rozrywki, teatru zaangażowanego, reportażu… Jest w nim cała skala zjawisk i emocji.

A wszystko zaczyna się w sylwestrową noc 1989 roku. Do wkroczenia w kolejną dekadę pozostały minuty. A jak nowy rok to nowe rozdanie, nowe nadzieje, nowe oczekiwania, ale też postanowienia, ambicje. Po prostu nowi my – dojrzalsi, mądrzejsi, bardziej zdecydowani. Żegnamy stare i życzymy sobie, żeby przyszłe 365 dni było lepsze od minionych. Zawsze czekamy na zmianę, karmiąc się wizją diet, wytrwałości, życiowych rewolucji. Zapału często starcza nam gdzieś do Trzech Króli i za rok sytuacja się powtarza.

Hymn ZSRR grany do tańca

middle-2b31f4e961af8ffdb356af60912d6648.jpg

Sylwester 1989 r. jest jednak inny. Po raz pierwszy można mówić to, co się chce, a hymn ZSRR grany jest… do tańca. W taki dobrze znany klimat wprowadza nas Maciej, który kolejno przedstawia swoich kolegów. To Marta, Karol, Antoni, Iwona i Marcel. Imiona nie są oczywiście kwestią przypadku. Na scenie występują bowiem: Maciej Półtorak, Marta Honzatko, Karol Czajkowski, Antoni Rot, Iwona Chołuj i Marcel Opaliński (Papkin z „Zemsty” po raz kolejny występuje gościnnie w naszym teatrze). Zamysł jest taki, by na początku aktorzy byli na scenie sobą i zachowywali się naturalnie (co podczas grania jest najtrudniejsze), wspominając osobliwości przełomowych lat 90. Wspominając, czyli ogrywając etiudy i wcielając się w kolejne postaci.

Spotykają się jednak nie za suto zastawionym stołem, a w obitym blachą wnętrzu, przypominającym poczekalnię lub magazyn. To taki pas startowy dla oczekiwania na to coś lepszego.

Wraz z odliczaniem do sylwestrowej północy, przenoszą nas do Polski, w której każdy był lub miał szansę zostać milionerem (a przynajmniej o tym fantazjował). Od razu słyszymy, że to czasy, o których niektórzy nie chcieliby pamiętać. Wiadomo, lepiej udawać, że nie nosiło się białych skarpetek do garniturów, nie ubierało kreszowych dresów, a w weekendy nie oglądało na Polsacie „Disco Relax”.

Owieczki i bazar

W czasach, gdy kiepsko wykształcone sekretarki robiły karierę, brakowało pracy dla uczonych i rządziło hasło od zera do milionera, obowiązywał zapach wolności i smak sukcesu. Na scenie nie mogło więc braknąć Klubu Ludzi Sukcesu. Sam twórca – Tadeusz, nazywa go Klubem Owieczek. Sporo w liderze jest dzisiejszego coucha, który w internecie z miną znawcy zdradza jak radzić sobie w życiu i zarządzać życiem w ogóle. Tu obowiązuje zasada: nie narzekaj, nie skarż, nie tłumacz i lub siebie. Spotkania w azylu dla tych, którzy pragną zmian, odbywają się co tydzień (oprócz tego są grille i wyjścia do kawiarni, jednak ci, co naprawdę coś osiągnęli, przestali przychodzić, bo nie mają czasu). I wraz z Klubem pojawia się pierwsza scena z mojego topu – narty, pieniek, Zakopane i fantastyczny w roli Tadeusza – Karol Czajkowski.

middle-f85c8128706de78d10c3ae1832ddb5d8.jpg

Każdy z członków klubu opowiada o sobie (na uwagę zasłuchuje choćby Janusz, przechodzący renesans architekt wnętrz, którego gra Antoni Rot). Z tego grona wyłamuje się jedynie Bogdan (kolejna perełka w dorobku Macieja Półtoraka), człowiek sukcesu, który ma swój biznes… bazarowy. – Kto nie wciskał zimą na bazarze ciasnych spodni na kartonie, niech pierwszy rzuci kamień – mówi król bazarowego centrum świata. Na scenę wjeżdżają kolejne wózki: ze spodniami pierwsza klasa, kasetami disco-polo i samymi znanymi markami. Choreografia ułożona przez Krystynę Lamę Szydłowską jest fenomenalna, a Półtorak śpiewający „Song bazarowy” i wykorzystujący perkusyjne umiejętności, grając na butli gazowej, „rozwala” teatralny system. Czad totalny! Kto nie widział spektaklu w premierowy weekend, może wejść sobie na facebookową stronę teatru i zobaczyć teledysk.

Adin, dwa, tri…

Pierwsza część spektaklu serwuje zresztą wiele scenicznych wspaniałości. Marta Honzatko wcielająca się w rolę polskiej telewizji jest cudowna. Adin, dwa, tri… i hipnotyzuje nas niczym Kaszpirowski. My zaś zaśmiewamy się do łez, gdy parodiuje kolejne fenomeny TV. Madziu, pocałuj pana („Koło fortuny”), Dłuższe życie każdej pralki to Calgon, trzeba mieć fantazję, dziadku (reklama Alianz), a łyżka na to: niemożliwe (Rama), Bo to zła kobieta była („Psy”)… Oj wymieniać można długo, nie pominięto nawet „Dynastii”, „Idź na całość”, „Randki w ciemno” czy „Disco Polo Live”. Oglądałam ten popis z przyjemnością, bo choć w przełomowego sylwestra byłam dwulatką, to telewizję lat 90. pamiętam naprawdę nieźle.

middle-ee71bc748e7b026fb3c7e6845ef7560c.jpg

Nie pamiętam za to obalania pomników, rzeszy tyranów dawnej epoki odciętych od cokołów i rozpadających się w magazynach. Dyskusja dotycząca tego, co zrobić z pamiątkami po przeszłych bohaterach, kontrowersje wzbudza nadal, więc zarówno sama scena, jak i scenograficzne rozwiązania Maksa Maca robią wrażenie. Podobnie jak doskonały „Song pomników”. Wracając do niepamięci, to nie pamiętam również strajków nauczycielek z 1993 r., za to doskonale pamiętam ten z 2019 r. I choć trzy wiejskie nauczycielki mają sporo uroku i potrafią rozbawić, robi się jakoś gorzko, bo trudno odsunąć od siebie myśl, że dekady mijają, a wiele się nie zmienia. I dziś znów karton dużo zniesie, i nie brakuje postulatów, które krzyczą z marszowych transparentów.

Gdyby wieńczący strajkujący scenę „Song emancypantek” (z refrenem Możemy wszystko, nie zatrzyma nas nic, kobieta to przyszłość, a przyszłość zaczyna się dziś), 30 lat temu trafił na listy przebojów, byłby murowanym hitem, a kaseta (pirat, ale oryginalny), byłaby najbardziej chodliwym towarem na straganach (nie ukrywam, że przypomniały mi się złote czasy polowań na kompakty, nadal biję się w pierś, choć w XXI w. odpokutowałam z nawiązką wszystkie zakupione „piraty”).

Wolność w cieniu starć z ZOMO

Teksty Anny Domalewskiej i kompozycje Grzegorza Rdzaka zasługują na osobną uwagę. Kompozytor zaznaczał, że wykorzystał w nich muzyczną różnorodność lat 90., sięgał po przeróżne gatunki i stworzył coś fantastycznego. Zapętlony „Song bazarowy” towarzyszy mi przy pisaniu tego tekstu i z przyjemnością kupiłabym płytę ze wszystkimi piosenkami (albo chociaż posłuchała ich w sieci).

middle-8b5acad28931ff7e8069e5a0a9ba41d4.jpg

A skoro o latach 90. trudno mówić bez punk rocka, to i pracując nad „Urokiem likwidacji” Rdzak mógł dać upust fascynacji tym muzycznym buntem (pod którym sama się podpisuję). I tak przechodzimy do sceny, która w fotel wgniotła mnie najmocniej. To opowieść o Piotrze, który wspomina nieodległe starcia młodzieży z oddziałami ZOMO (wolność jest przecież wartością nową). Dziś przygotowuje się do egzaminów do szkoły aktorskiej, a najbliżsi nawet nie podcinają, a wręcz bez znieczulenia odrąbują mu skrzydła. To aktorski i wokalny popis Marcela Opalińskiego. A skandowany „Song młodych” oddaje wszystko, co w punk rocku najlepsze (od razu wciągnęłabym go sobie na playlistę).

Wzorcowe czekanie na zmianę

Zagrana mocno scena, nasycona przez czerwone światła (reżyser świateł Maciej Iwańczyk zadbał o to, by potęgowały emocje) kończy pierwszą część „Uroku likwidacji”. Drugą rozpoczyna „Song wróżki”, czyli jazzująca Iwona Chołuj wsparta saksofonowymi solówkami Opalińskiego. Aktorka grająca matkę pięciorga dzieci, twórczynię Psychotronicznego Studium Fizjoterapii, Doradztwa i Ekologii (która ma dar i dyplom), czyli po prostu wróżkę Irenę, jest znakomita. Krąg energii, trzecie oko, emiter energii i inne hochsztaplerskie sztuczki bawią do łez (choć w tyle głowy nadal się tłucze to, że każda epoka ma nowych cudotwórców). Nie mogłam się za to odnaleźć na pierwszym dorocznym seminarium Międzynarodowego Centrum Odnowy Ludzi i Ziemi ANTROVIS. Uwielbiam „Z archiwum X” i hasło I want to believe! jest mi bliskie, ale tu zastosowałabym cięcia. Podobnie jak przy przyspieszonym kursie nurkowania.

middle-a63dda27c470a5b6ef061e128edbbfc7.jpg

Zbliżamy się jednak do końca, bo polski Dziki Zachód pożera swoje dzieci, które nie do końca wiedzą, co zrobić z daną im wolnością. Szukają recepty na to, jak odnaleźć się w świecie konsumpcjonizmu, układów. Bo – tu dotkliwa refleksja – narodową super umiejętnością okazuje się wzorcowe czekanie na zmianę.

Prapremierowy pokaz zakończyła roztańczona seria owacji na stojąco. Sama wyszłam, śpiewając tyle co wybrzmiałe kawałki. Jednak pod widowiskową warstwą dobrej zabawy, kryją się smutne wnioski, że choć białe skarpetki straciły na popularności, błędy popełniamy te same.

Dla nas, urodzonych w poprzednim stuleciu, „Urok likwidacji” to pewna parada wspomnień. Ciekawa jestem tego, jak odbiorą tytuł młodsze roczniki. Jednych i drugich zachęcam do oglądania. Najbliższe okazje już 12, 13 i 14 kwietnia.

Fot. Piotr Dłubak/Teatr im. Adama Mickiewicza

Cykle CGK - Autorzy