SZUKAJ
CO/GDZIE/KIEDY W CZĘSTOCHOWIE Portal kulturalny

Świetni surferzy

30 grudnia 2023
Udostępnij

Na ten powrót czekałem. St. City Surfers wrócili do grania i przy okazji wreszcie oficjalnie wydali płytę, która do tej pory krążyła tylko jako legenda.

middle-hutny.jpgNo właśnie legenda. W tych kategoriach widzę ten przedziwny zespół. Zwykle opisuję tu kapelę z Częstochowy, ale czy rzeczywiście surfersi pochodzą z Częstochowy?

Więcej tu pytań niż odpowiedzi. Wiemy, że zespół oryginalnie tworzą Monica Saint na wokalu, Luke Saint na basie, Gregory Saint na perkusji. Świeżym „nabytkiem” jest gitarzysta Matt Saint. Czy wspólne nazwisko wskazuje na pokrewieństwo? Czy to przypadkowa zbieżność nazwisk? Takich odpowiedzi nie otrzymujemy oficjalną drogę. Być może trzeba się cofnąć do 2006 roku i do okresu wakacji, kiedy święci surferzy spotkali się w Częstochowie i uformowali kapelę.

Od pierwszych numerów czuć było, że inspiracje Saintci zbierali daleko od Warty. Czuć było wpływ fal oceanów, które obijały się o nabrzeża Stanów Zjednoczonych. Fal, które kochali ci oryginalni surferzy ujarzmiający je w Kalifornii. Fal, które uformowały także nurt surf rocka, którego najbardziej znanym reprezentantem jest Beach Boys. Może gdzieś tam po tych plażach przechadzała się Monica Saint, może Luke Saint bywał w kalifornijskich klubach, a może Gregory nauczył się surf rocka pływając na desce. Może ich tam w ogóle nie było. Jednak przywieźli surf do Częstochowy i zmieszali go z rockabilly, dodając jeszcze większej zadziorności.

middle-FB_IMG_1703159208238.jpg

Dlaczego wylądowali właśnie tutaj? Nikt tego nie wie. Może zmylił ich Pacyfik wchodzący w skład lisinieckich zbiorników wodnych, choć tam, jak u Dawida Podsiadło, nie ma za dużo fal. I gdy zdążyli rozkochać w sobie nie tylko święte miasto, ale i inne części kraju - na czele z samozwańczym królem TVN-u Kubą Wojewódzkim, który zaprosił ich do programu - zniknęli. W 2011 zagrali ostatni koncert i każdy z Saintów rozjechał się w innym kierunku świata. Tenże świat w międzyczasie musiał zatrzymać się na kilkanaście miesięcy, by święci surferzy doszli do wniosku, że warto się jedn ak spiknąć i wrócić do grania. Jak to zwykle bywa w tych wypadkach powrót poprzedziły zapewne nocne surfowanie po klubach i plażach, ale to tylko moja insynuacja. Ważne, że osiągnięto efekt i znów możemy się cieszyć z obecności St. City Surfers.

Ich powrót nie oznacza jednak jedynie prób i koncertów. Ten moment uświetniło wydanie pierwszej płyty. Na ich szczęście w tym roku rekord w oczekiwaniu na nowe piosenki pobiło The Beatles ze swoim „Now and Then” wydanym 50 lat po nagraniu. Tutaj album leżakował „jedynie” 14 lat. Wreszcie nakładem Saint Herring Records (przypadkowa świętość nazwy, chyba) ukazał się krążek zawierający dziewięć numerów na czele z największym hitem „Women with Gun”. To solidna dawka surfu, który potrafi bujać i potrafi przenosić na kalifornijskie plaże.

middle-FB_IMG_1703159214006.jpg

Brzmienie St. City Surfers jest unikalne, zadziorny wokal Monici Saint łączy się tu ze świetnie zagraną warstwą instrumentalną. Całość brzmi czasami jak materiał, który nie zgubił się w 2009 roku, tylko przynajmniej czterdzieści lat wcześniej. Moim cichym faworytem jest „Nobody to love”, ale równie dużym uczuciem darzę próby instrumentalne (jak „Jump Surf”) przypominające The Shadows po solidnej dawce sterydów. Całość tworzy spójną i nadal świeżą propozycje do posłuchania nie tylko na plaży.

Mało rzeczy w tym mijającym roku mnie tak ucieszyło, jak powrót St. City Surfers. 13 stycznia ekipa zagra pierwszy koncert po przerwie w BywaSięTuiTam. Obecność jest obowiązkowa, szczególnie że poza numerami z płyty zagrają też niesłyszane wcześniej kompozycje. Jestem pewien, że tam odnotujemy najwyższą temperaturę tej zimy. Nie zabierajcie jednak tam desek surfingowych, energię wykorzystajcie pod sceną.

Fot. archiwum zespołu

Cykle CGK - Autorzy